28 marca 2014

Amerykę odkryłeś!

JAK TO NIE BYŁEM PIERWSZY?!
Dzisiaj wpis wyjątkowy, bo bez perspektywy genealogicznej (ale takie też co jakiś czas będą się pojawiać). Pytanie, jakie sobie postawimy, brzmi: kto odkrył Amerykę? Zapewne w tym momencie wędruje po Waszych głowach myśl: no przecież Kolumb w 1492!, a może też załącza się jednocześnie do tego utwór Vangelisa (tak dla patosu). Cóż, studia historyczne niszczą wiele ustalonych faktów, a celem samej historii jest ciągła weryfikacja. Przydatność faktów nabytych w szkole pokazuje to, że na studiach najpierw się je wszystkie równa z ziemią, a potem buduje od nowa (mniej przeterminowane) poglądy na pewne sprawy. Ale wróćmy do tematu.




Imperium i najazdy wikingów vel Normanów
Pewna grupa miłośników tematu pewnie i tak wie już, do czego piję. Od ładnych kilku lat mamy już dowody na to, że blisko pięćset lat przed Kolumbem swój ślad w Ameryce zostawili wikingowie, wielcy żeglarze i zdobywcy z północnej Europy. Passusy ze średniowiecznych kronik dotyczące Winlandii potwierdziły się dzięki archeologii. W 1960 roku w L'Anse aux Meadows (Nowa Fundlandia, Kanada) para naukowców – Helge i Anne Stine Ingstadowie – odkryła pozostałości nordyckiej osady. Wkrótce odkrycie przyciągnęło kolejnych badaczy i trafiano na coraz więcej dowodów. Bądźcie jednak spokojni, nie będę pisać tutaj wyłącznie o oczywistościach. Perspektywa kontaktów Europy z Amerykami w czasach prekolumbijskich jest o wiele szersza!

Fenickie imperium
Mam pewne powiedzonko: nie da się zrozumieć dziejów Bizancjum bez znajomości historii wczesnego Ugarit – czyli geneza i ciągi przyczynowo-skutkowe są wszystkim! Zacznijmy więc od samego początku, a konkretnie od czasów, gdy ludzie byli w stanie zrobić już coś konkretnego ze swoimi statkami. Pierwszą cywilizację żeglarską (z prawdziwego zdarzenia) stanowili bez wątpienia Fenicjanie, semicki lud z Palestyny, zamieszkujący tereny dzisiejszego Libanu, Izraela i Syrii. Po skolonizowaniu Cypru rozpoczęli dalszą ekspansję na Morzu Śródziemnym, osiedlając się na Sycylii, Malcie, Sardynii i Korsyce oraz zakładając w Afryce Północnej Kartaginę, przyszłego rywala Rzymu. Gdyby jednak poprzestali tylko na tym, prawdopodobnie nie byliby godni naszej uwagi! Fenicjanie nie obawiali się przekroczenia Gibraltaru, który dla większości cywilizacji starożytnych był swoistym końcem świata – Słupami Heraklesa. Nie tylko nawiązali kontakty handlowe z Wyspami Cynowymi (utożsamianymi z dzisiejszą Wielką Brytanią), ale też spenetrowali Wyspy Kanaryjskie, Maderę, Azory i Wyspy Zielonego Przylądka (a konkretnie mówiąc, ich kuzyni z Kartaginy). Na tym kończą się pewniki. Dalej zdani jesteśmy wyłącznie na przekazy źródłowe Pauzaniasza (ur. ~100 r., zm. ~180 r.), Pomponiusza Meli (zm. ~45 r.) i Diodora Sycylijskiego (ur. ~80 r. p.n.e. - zm. ~20 r. p.n.e.). Oto jak brzmią:

Chcąc zaś nieco więcej od innych dowiedzieć się o satyrach, kim właściwie są, zasięgałem z tego względu zdania u wielu. Pewien Karyjczyk Eufemos opowiadał, że płynąc do Italii został zniesiony przez wichurę z właściwego szlaku i zaniesiony na takie krańce morza, dokąd nie docierają nigdy żeglarze; mówił dalej, że tam jest mnóstwo samotnych wysp, na niektórych znowu zamieszkują jacyś dzicy ludzie.
Do innych wysp już nie chcieli przybijać żeglarze, choć poprzednio do nich zawijali, i mieli nawet sporo wiadomości o obyczajach mieszkańców. Wtedy zresztą także tylko z musu przybili. Te wyspy nazwane zostały przez żeglarzy wyspami satyrów. Mieszkańcy tych wysp są spaleni przez słońce i mają ogony na pośladkach niewiele mniejsze od końskich. Na widok żeglarzy natychmiast pędem podbiegli na okręt, nie wydawszy nawet głosu, i przyskoczyli do niewiast pozostających na okręcie. Wreszcie żeglarze, przerażeni ich napaścią, wyrzucili na brzeg niewiastę barbarzyńską. Satyrowie nie tylko dopuścili się wobec niej gwałtu w sposób zwykły, ale zbezcześcili całe jej ciało.
Pauzaniasz, Wędrówka po Helladzie, księgi I-X, zrodla.historyczne.prv.pl

Czyżby był Satyrem?
U Pauzaniasza obce ludy jawią się jako mitologiczne bestie, a konkretnie mówiąc: satyry (od pasa w górę ludzie, w dół zaś zwierzęta). Przez całe wieki podejście to było niezwykle popularne i rozpowszechnione. Opowieści o dalekich lądach w ramach konwencji musiały być wręcz przyozdabiane takimi rewelacjami, jeśli miały zyskać jakiś posłuch. Wśród stworów wymieniano takie osobliwości jak cynocefale (psiogłowi), blemmjowie (bezgłowi, z oczami na ramionach i ustami na piersiach) czy skiapodzi (jednonodzy, używający przerośniętej stopy do ochrony przed słońcem). Jeśli kogoś interesuje ta tematyka, to polecam lekturę Baudolino Umberta Eco. Książka traktuje o innej zaginionej krainie i związanej z nią legendzie – królestwie księdza Jana (ulokowanym w Indiach, a najpewniej tożsamym z Etiopią).
Pauzaniasz powołuje się tutaj na, jak to się ładnie mówi, świadka historii – Eufemosa z Karii, krainy w Azji Mniejszej, graniczącej z Jonią, mającej stolicę w Halikarnasie. Lud Karyjczyków jest zagadką dla historyków, którzy nie potrafią zdefiniować ich pochodzenia – przypuszczenia wskazują na Kretę. Mieszkańcy zamieszkujący wyspy za oceanem są zdecydowanie wrodzy wobec Europejczyków i przypominają dzikie bestie. Mniej fantastyczna analiza tekstu mogłaby wskazywać na kontakty z czerwonoskórymi Indianami (spaleni przez słońce), o długich, splątanych włosach. Złe relacje między cywilizacjami wskazywać by mogły na powód braku częstszych kontaktów. Zobaczmy teraz, co na ten temat ma do powiedzenia Diodor Sycylijski:

Jako że zapoznaliśmy się już z wyspami leżącymi na wschód od Słupów Heraklesa, wypuścimy się teraz na główny ocean, który leży poza nimi, ponieważ naprzeciw Afryki leży wielka wyspa na rozległym oceanie, wiele dni żeglugi na zachód od Libii. Ziemia tam jest wielce żyzna, z czego dużą część stanowią góry, ale nie brakuje też płaskiego, otwartego terenu, który jest najprzyjemniejszy ze wszystkich, bowiem nawadniany przez kilka żeglownych rzek, ozdobiony przez mnogość ogrodów uciechy, obsadzony przez niejeden rodzaj drzew i obfitość sadów przeplatanymi nurtami słodkiej wody. Miasta strojne są w okazałe zabudowania, a domy do ucztowania są zewsząd, przyjemnie ulokowane w ogrodach i sadach. I tam [mieszkańcy] zabawiają w lecie, tak jak w innych miejscach nadających się do rozrywki i rozkoszy.
Górska część kraju pokryta jest wielością ogromnych lasów i wszelkimi rodzajami drzew owocowych, dla większej radości zaś tamtejsi ludzie udają się co jakiś czas do dolin pełnych uciechy, nawadnianych przez fontanny i orzeźwiające źródła: zaiste cała ta wyspa obfituje w źródła słodkiej wody, dlatego też mieszkańcy nie tylko czerpią z tego faktu uciechę i rozkosz, ale też wpływa to na ich zdrowie i siłę ciała.
Tam też zabawiać się można polowaniem na wszelkie rodzaje dzikich zwierząt, których jest taka mnogość, że też na ucztach tamtejszego ludu niczego nigdy nie brakuje. Przyległe morza obfitują w ryby wszystkich gatunków.
Klimat na wyspie jest bardzo łagodny i sprzyjający dobremu zdrowiu, dzięki czemu drzewa wydają owoce prawie przez cały rok, a i inne dary natury są świeże i dorodne, wyspa dzięki doskonałości ze wszech miar zdaje się zatem być prędzej siedzibą bogów, niźli ludzi.
Dawniej, z powodu jej dalekiego położenia, była całkowicie nieznana, lecz później została odkryta, w następujący sposób.
Fenicjanie, w pradawnych czasach, podejmowali często wyprawy morskie, podróżując jako kupcy zakładali też wiele kolonii zarówno w Afryce, jak i w zachodnich częściach Europy. Kupcom powodziło się w ich działalności i stając się niesamowicie bogatymi ludźmi przekroczyli Słupy Heraklesa, na morze zwane oceanem: wpierw zbudowali miasto zwane Gades (Kadyks - przyp. tł.) (...) Fenicjanie odkrywszy brzeg poza Słupami i żeglując wzdłuż wybrzeży Afryki zostali zepchnięci przez nagłą i gwałtowną burzę daleko w głąb oceanu, znajdując się tam przez wiele dni, gdy dotarli na wyspę i dowiedzieli się o jej naturze i przyjemnym charakterze. Zostali zatem pierwszymi, którzy odkryli ją dla pozostałych, ponieważ gdy Etruskowie, gdy byli jeszcze potęgą na morzu, zamierzali wysłać kolonistów w tamtym kierunku, Kartagińczycy przeciwstawili się im z dwóch powodów – po pierwsze obawiali się, że ich obywatele skuszeni dobrobytem wyspy opuszczą ich, po drugie chcieli zatrzymać ją dla siebie jako azyl, w razie gdyby niespodziewany i nagły obrót fortuny doprowadził do ruiny ich państwa, jako że będąc potęgą na morzu wątpili, by ktoś poza nimi był zdolny w tajemnicy przenieść się z rodzinami na tę wyspę.
Diodor Sycylijski, Biblioteka historyczna, księga V, tłumaczenie własne na podstawie Wikiźródeł

Faktycznie „na bogato”
Opis również nie zaskakuje pod względem konwencji, to jest opisywania nieznanych, dalekich lądów jako ziem mlekiem i miodem płynących. Mimo wszystko źródło jest o wiele ciekawsze pod względem mnogości szczegółów, a także relacji, jakoby Kartagińczycy szykowali sobie miejsce w Ameryce jako potencjalny azyl! Czekamy na śmiałka, który zdecyduje się napisać powieść historyczną o świecie, w którym Kartagina przetrwała na wybrzeżach Brazylii. Wszak mamy już fantazje na temat Imperium Romanum w XXI wieku. Diodor Sycylijski jednak nie cieszy się uznaniem wśród historyków, którzy obwiniają go o brak sumienności i wyłącznie kompilowanie istniejących już relacji. 

Fenicjanie mieli zatem dotrzeć do Ameryk, a według Herodota do ich osiągnięć można zaliczyć jeszcze opłynięcie Afryki na zlecenie faraona Necho II (panowanie: 610 - 595 r. p.n.e.), co jest jednak jeszcze trudniejsze do zweryfikowania. Część naukowców zgadza się jednak co do tego, że dopłynięcie do Brazylii przez Fenicjan było możliwe. Naród ten doskonale radził sobie na morzu, a skoro wiemy, że bez problemu dotarli do Wysp Zielonego Przylądka, mogli wpaść pod wpływ pasatu (stałego, ciepłego wiatru) wiejącego w kierunku południowo-zachodnim – czyli wprost na wybrzeża Brazylii! Ten sam pasat umożliwił Krzysztofowi Kolumbowi dotarcie do Ameryki. Ponadto Portugalczycy eksplorujący kraj (od XVI wieku) twierdzili, że nawet w głębi lądu znajdowali starosemickie inskrypcje, mogące wskazywać na Fenicjan (używających tego języka). Być może przyjdzie nam jeszcze poczekać na ostateczne potwierdzenie bądź obalenie tezy w wyniku jakiegoś archeologicznego znaleziska (tak jak było w przypadku Winlandii) – byłby to niewątpliwie niemały przełom w nauce. 
Legendarna wyspa Thule
Ale to wciąż nie wszystko, jeśli chodzi o starożytność. Opowiedzenia domaga się chociażby historia greckiego odkrywcy, Pyteasza z Massalii (dzisiejsza Marsylia). Wyrazy podziękowania dla Przemysława z Płochocina, który opowiedział mi ją jako pierwszy. Ten śmiałek z IV wieku p.n.e. nie dość, że przyczynił się znacznie do rozwoju geografii i żeglugi jako takiej, to sam podjął się wyprawy na północ (w 310 r. p.n.e.). Fenicjanie już w tamtym czasie zazdrośnie strzegli swoich sekretów znajdujących się za Gibraltarem, a przede wszystkim swojego handlu. Pyteasz musiał pokonać nie tylko strach przed oceanem (jedną z broni Fenicjan było rozprzestrzenianie strachu przed morzem leżącym za Słupami Heraklesa, który przetrwał aż do średniowiecza), ale i unikać faktycznej blokady morskiej, ponoć pływając tylko nocami. Pyteasz dotarł i opłynął wyspy Wielkiej Brytanii i Szetlandów, a także nawiązał kontakt z Germanami mieszkającymi u ujścia Łaby. Co najważniejsze jednak podjął niesamowicie niebezpieczną i ryzykowną wyprawę na pełne morze –w starożytności dominował typ żeglugi wzdłuż brzegów, o wiele bezpieczniejszy, ale i skazujący na brak kontaktów transatlantyckich. Pyteasz dotarł na wyspę, którą określił jako Thule, znajdującą się o sześć dni żeglugi od wybrzeży Wielkiej Brytanii. Nazwa ta jest dzisiaj stosowana jako pasująca do Islandii (bądź Norwegii), jednak w dawniejszych czasach Ultima Thule równała się po prostu końcowi znanego świata. Co ciekawe Pyteasz miał do swojej dyspozycji o wiele lepiej zbudowany i większy statek niż Krzysztof Kolumb, a jego opis miejsca, w którym nie ma już różnicy między lądem a morzem i powietrzem, a substancji łączącej wszystko nie sposób przebyć pieszo ani statkiem pasuje według Fridtjofa Nansena (wybitnego oceanografa, ur. 1861, zm. 1930) do kaszy lodowej  (źródło: Wikipedia), co mogłoby nasuwać pytanie: jak daleko naprawdę dotarł Pyteasz i czy naprawdę Thule należy identyfikować z Islandią?
Atlantyda
Bez wątpienia jest jedna mityczna wyspa znana ze starożytności, o której słyszeli wszyscy. Atlantyda – wyspa Atlasa. Wymyślona przez Platona w dialogu Timajos (360 r. p.n.e.), często lokowana była chociażby właśnie na Atlantyku, a jej historia inspirowała i inspiruje całe pokolenia oraz nie daje spać fanom wszelkiego rodzaju fantazmatów. Jeśli chodzi o świat nauki, to najczęściej wspomina się o erupcji wulkanicznej na Therze, która miała być pierwowzorem dla zatopienia Atlantydy. Podobną sławą cieszył się również mit o Wyspach Szczęśliwych, części Hadesu, do której udawali się cnotliwi ludzie zmarli. Często były one utożsamiane później z Wyspami Kanaryjskimi. Mimo że warto było o tym wspomnieć, to zostawmy już mityczne wyspy i przejdźmy dalej.

Państwo rzymskie obaliło skutecznie granice wiedzy i niewiedzy w Europie, zajmując Galię i Brytanię, i przybliżając je do cywilizowanego świata, a także tocząc boje z Germanami. Nigdy jednak nie poważyło się na dalekomorską żeglugę, chociaż prowadzono handel z Azją. Gdy Rzym upadł, dziedzictwo świata starożytnego zostało podtrzymane w bardzo małym stopniu, a największymi jego opiekunami zostali Arabowie oraz mnisi iroszkoccy. To właśnie tym dwóm cywilizacjom przyjrzymy się, zanim przejdziemy wreszcie do wikingów.

Średniowieczna Irlandia jest krainą cudów. Niesamowicie rozwinięte i pełne ducha humanizmu prawo brehonów, prężny ruch monastycyzmu i wiążącego się z nim ducha nauki, ocalone dziedzictwo świata Greków i Rzymian – wszystko to tworzyło światłe społeczeństwo, a przynajmniej jego elity. Irlandczycy prowadzili misje nie tylko na Wyspach Brytyjskich, ale również na kontynencie, przyjmując chociażby zaproszenie Karola Wielkiego, władcy Franków i cesarza rzymskiego, i pomagając mu przywrócić dawny blask łacinie oraz edukacji. Syn ziemi irlandzkiej, święty Brendan Żeglarz (ur. ~484 r., zm. ~577 r.), będzie naszym bohaterem, przynajmniej przez parę chwil. 
Święty Brendan i jego załoga
Pochodzący z Munsteru (południowej Irlandii) przyszły święty przyjął święcenia w 512 roku i przez następne dwadzieścia lat swojego życia żeglował wzdłuż brytyjskich wybrzeży, zakładając wiele klasztorów i prowadząc działalność misyjną (Anglosasi nawrócili się na przełomie wieków VI i VII, Piktowie w podobnym czasie). Między 512 a 530 rokiem Brendan po założeniu klasztoru Seana Cill miał zdecydować się na wyprawę morską, która później obrosła w legendę. Miała to być siedmioletnia wyprawa morska w poszukiwaniu raju, opisuje ją jako pierwsza IX-wieczna Wyprawa świętego Brendana Żeglarza. Nie będę tutaj przytaczać jej fantastycznego przebiegu, wyprawa kończy się jednak sukcesem – znalezieniem mitycznej wyspy. Wiedza o wyspie świętego Brendana, położonej gdzieś na Atlantyku (na zachód od północnej Afryki), przetrwała przez całe średniowiecze. Znajdujemy ją na mapach z okresu odkryć Kolumba jako La isla de San Borondón. Wielu Portugalczyków, jak i Hiszpanów, wspominało o cudach, jakie miały się na niej dziać, a wszystkie opowiadania kończą się dosyć tajemniczo. Istniała także inna mityczna wyspa, Brasil (bądź Hybrasil) – miała być spowita mgłą, widoczna była tylko przez jeden dzień, raz na siedem lat. Chociaż wyspa świętego Brendana traktowana jest jako alegoria, nie brakuje zwolenników tezy o irlandzkiej eksploracji na Atlantyku – i w konsekwencji – w Ameryce. Istnieje nawet towarzystwo broniące tezy o odkryciach Brendana Żeglarza, a brytyjski historyk Tim Severin wraz z załogą samodzielnie podjął się trudu żeglugi z Irlandii do Ameryki, korzystając wyłącznie z technologii dostępnych w VI wieku, osiągając sukces.
No i (...) wylądował...
Mitologia irlandzka obfituje w takie fantastyczne opowieści o dalekomorskiej żegludze do innych światów (immrama) i nic dziwnego, że część z nich została schrystianizowana wraz z tamtejszym ludem. Najsłynniejszy mit o Branie jest tematem utworu epickiego z VIII w. pod tytułem Podróż Brana i jego przygody. Pieśń o cudach znajdujących się za morzem, wielu wyspach – każdej większej od Irlandii, na których nie brakuje pięknych kobiet, słodkiej muzyki, a zdrada, smutki, choroby i śmierć nie są znane – przyciąga Brana i skłania do podróży. Odkrywca trafił na Wyspy Radości, gdzie ludzie żyli bez żadnych trosk, a następnie na Wyspy Kobiet. Towarzysz Brana tęsknił jednak za domem i skłonił podróżnika do powrotu. Jednak w Irlandii nikt już go nie znał, wiadomo było jedynie, że istniał Bran, który popłynął do innego świata. Bran zatem ponownie rusza w podróż, tym razem sam (źródło: Arthur Cotterell, Słownik mitów świata).
Zostawmy jednak mity. Mnisi iroszkoccy naprawdę podróżowali na północ i na zachód. Znani ze swojego pragnienia osamotnienia (pustelni) i spokoju (zwłaszcza od ciągłych zawieruch wojennych), migrowali na Szetlandy, a nawet na Islandię! Grupy te znane są pod nazwą Paparów (łac. papa, ojcowie). Nordyckie źródła Íslendingabók oraz Landnámabók podają, że gdy wikingowie przybyli na Islandię (874 r.), zastali tam już istniejące grupy mnichów z Irlandii bądź Szkocji (co ciekawe sama Irlandia w średniowieczu określana była jako Scotia, a po chrystianizacji Piktów te dwa kraje tworzyły jeden krąg kulturowo-cywilizacyjny, chociaż nie polityczny, stąd określenie Iroszkoci). Znakiem rozpoznawczym mnichów miały być pastorały. O obecności Paparów na północy wspomina także Dicuil, irlandzki mnich z przełomu wieków VIII i IX. 

Coś mi się zdaje, że Irlandczycy i tak dopięli swego
z tą całą Ameryką
Dlaczego Islandia jest tak ważna w kontaktach z Amerykami i zwracam na nią uwagę w przypadku Pyteasza i Irlandczyków? Wiemy już, że wikingowie, osiedliwszy się na Islandii, podążyli dalej do Grenlandii (swoją drogą taka nazwa wyspy o raczej nieprzyjaznym klimacie była chwytem marketingowym, mającym zachęcić nowych kolonistów do osiedlania się), a potem do Winlandii (Nowa Fundlandia/Kanada). Ten szlak mógł być znany zatem wszystkim, którzy dotarli do pierwszego przystanku, jakim była właśnie Islandia. 
I tak w istocie mogło się stać. Źródła nordyckie ponownie wspominają o ubiegających ich w odkryciach Irlandczykach. Wielka Irlandia (Írland hið mikla), zwana też Krajem Białych Ludzi (Hvítramannaland). Mówi o tym Saga Eryka Czerwonego, jak również wcześniej wymienione sagi islandzkie. Znajdujemy chociażby takie passusy:


(...) Ich synem był Ari, który popłynął do Krainy Białych Ludzi, którą niektórzy nazywają Większą Irlandią. Leży ona na oceanie w kierunku zachodnim, w pobliżu Winlandii, położona na sześć dni żeglugi na zachód od Irlandii. Ari nie zdołał uciec i został tam ochrzczony. Ta historia została wpierw opowiedziana przez Hrafna Limerick-Farer, który spędził długi czas w Limerick w Irlandii. Thorkel Gellisson powołał się na pewnych Islandczyków, którzy słyszeli earla Thorfinna z Orkney mówiącego, że Ari jest w Krainie Białego Człowieka i nie może stamtąd uciec, jednak ma wielkie poważanie.
oraz
(...) Gdy żeglowali z Winlandii złapali południowy wiatr i dotarli do Marklandii i znaleźli pięcioro Skraelingów, jeden z nich był brodaty, dwójka była kobietami, dwójka dziećmi. Ludzie Karlsefniego złapali dzieci, jednak reszta im uciekła. I zabrali dzieci ze sobą i nauczyli je swojej mowy i zostały one ochrzczone. Dzieci nazywały swoją matkę Waetilldi, a swego ojca Uwaegi. Mówiły o królach rządzących Skraelingami, z których jeden miał się zwać Awalldamon, a drugi Walldidida. Mówiły także, że nie ma tam domów, a ludzie żyją w grotach i norach. Mówiły także, że naprzeciw ich ziemi jest inna ziemia i tamtejsi ludzie ubierają się w białe stroje, głośno krzyczą, noszą długie tyczki i frędzle. To miała być Kraina Białych Ludzi. Potem przybyły one [dzieci] do Grenlandii i zostały z Erykiem Czerwonym na zimę.
Także Saga Eyrbyggja wspomina o nieznanej ziemi, której mieszkańcy mówią po irlandzku. Gudleif Gudlaugson płynął wraz z załogą z Dublina na Islandię, jednak zboczyli z kursu na zachód, a następnie na południowy-zachód, z dala od wszelkiego lądu. Setki tubylców przybyły, by ująć Gudleifa i jego towarzyszy, z zamiarem osądzenia i najpewniej zabicia. Gdyby nie interwencja tubylca znającego realia i język Islandii, zapewne Gudleif skończyłby tragicznie. Ten sam człowiek przyznał, że załoga miała niemałe szczęście, albowiem ziemia ta jest ogromna, a porty nieliczne i w wielkich odstępach. Ocalony Gudleif uznał, że nieznajomym wybawcą musiał być Bjorn, Czempion z Breidaviku, wygnany z Islandii przeszło 30 lat wcześniej. Nordyckie podania przekazały legendy o Krainie Białych Ludzi / Wielkiej Irlandii innym kulturom, w tym nawet Arabom (zapewne dzięki pośrednictwu Normanów z Sycylii). Al-Idrisi, słynny arabski geograf, wspomina w swoich dziełach o Irlandah-al-Kabirah. Legenda była w obiegu co najmniej do XVI wieku, a w świecie akademickim wciąż jest przedmiotem sporów. Najczęściej Wielka Irlandia lokowana jest w podobnym obszarze co Winlandia – na Nowej Fundlandii. Istnieją jednak także inne hipotezy oparte na podaniach miejscowych ludów o białych noszących żelazną broń. 

Zanim jeszcze zajmiemy się wikingami, pozostaje kwestia arabskich odkrywców, równoprawnych dziedziców starożytnej myśli geograficznej. Arabowie w toku swojej ekspansji rozszerzyli panowanie Kalifatu i Dar al-Islam poza rodzimy półwysep – na Egipt, Maghreb, a także Hiszpanię. Dysponując odpowiednimi przyczółkami w Afryce i Europie, mogli podjąć się dalszej eksploracji, chociaż arabskie statki przede wszystkim trudniły się piractwem oraz walkami z Grekami na Morzu Śródziemnym. Mimo wszystko nie brakuje doniesień o krainach leżących na drugim końcu Atlantyku. Chaszchasz ibn Sa'id ibn Aswad, arabski żeglarz z Republiki Bajjana w Hiszpanii (dzisiejsza Pechina koło Almerii, Andaluzja), według historyka Abu al-Hasana 'Aliego al-Mas'udi (871-957), przepłynął Atlantyk i odkrył wcześniej nieznany ląd – Ard Marjhoola. Chaszchasz miał udać się w podróż w obie strony w 889 roku i wrócić z mnogością skarbów. Tak al-Mas'udi opisuje jego przygodę:

Na oceanie mgieł [Atlantyku] znajduje się wiele osobliwości, o których wspominaliśmy już szczegółowo, na podstawie tego co tam zobaczyliśmy, łowcy przygód penetrowali [ocean] ryzykując życiem - niektórzy wracali bezpiecznie, inni ginęli podczas swoich starań. A zatem pewien mieszkaniec Kordowy, o imieniu Chaszchasz, zgromadził grupę młodych ludzi, również z Kordowy i udał się w podróż na ten ocean. Po długim czasie powrócił z łupami. Każdy Hiszpan zna tę historię.
Z racji odosobnienia tego źródła i braku innych wiarygodnych przekazów, teza o nawiązaniu kontaktu przez Chaszchasza nie ma wielu zwolenników. Na tym jednak nie będę poprzestawać.
Imperium Mansy Musy, mniejszego marzyciela
niż jego poprzednik
Leżące w głębi zachodniej Afryki królestwo Mali znane było ze swojego niesamowitego bogactwa. Nawrócone w toku historii na islam, zaczęło brać udział w życiu Dar al-Islam. Przesławny z powodu bogactwa Mansa Musa, władca Mali, postanowił odbyć hadżdż, rytualną wyprawę do Mekki. Zatrzymawszy się w Egipcie, swoim szczodrym rozdawnictwem złota przyczynił się wydatnie do upadku lokalnej gospodarki, którą zdławiła inflacja – już samo to wystarczyło, by zapisał się na kartach historii. Jednak podczas pobytu tamże opowiadał jeszcze niesamowitą historię, opisującą realia jego dojścia do władzy – nie nastąpiło ono bowiem wobec naturalnego porządku sukcesji. 
Poprzednik Mansy Musy na tronie, Abu Bakr II, w 1310 roku postanowił zorganizować wielką wyprawę morską przez Atlantyk, by odkryć, co kryje się daleko poza zachodnimi granicami swojego królestwa. Zbudowano 200 statków przeznaczonych do transportu ludzi oraz kolejne 200 z zaopatrzeniem dla nich. Gdy tylko wielka wyprawa wyruszyła, słuch o niej zaginął. Do Mali powrócił tylko jeden okręt, którego kapitan odmówił kontynuowania szaleńczej wyprawy, gdy natknęła się ona na rzekę w morzu oraz wir. Wściekły z powodu klęski Abu Bakr II okazał się niezłomny – kazał skonstruować tysiąc okrętów dla ludzi oraz drugie tyle na zaopatrzenie, a na dodatek sam objął dowództwo nad ekspedycją, mając nią kierować osobiście. Król mianował Musę wielkim wezyrem na czas swojej nieobecności i wyruszył w 1311 roku – by nigdy nie powrócić, co oczywiste. Musa przejął władzę w Mali. Również ta historia nie cieszy się poparciem w kręgach akademickich, chociaż na jej echa można wciąż natrafić, zwłaszcza w Mali.
Jeśli chodzi o typowe legendy, warto jeszcze wspomnieć Sindbada Żeglarza z Baśni tysiąca i jednej nocy, jednak obszar jego eksploracji obejmował oczywiście Azję, a nie Amerykę, zatem nie mamy co się nad tym rozwodzić.

Tak prawdopodobnie widzieli świat wikingowie
Przejdźmy zatem wreszcie do naszych bohaterów z początku notki, którzy przewijali się przez nią całą – teraz będziemy mogli poświęcić im pełną uwagę.
Główną krainą, która miała zostać spenetrowana przez wikingów, była Winlandia, o której jako pierwszy wspomina Adam z Bremy (w XI w.) w swoim dziele Descriptio insularum Aquilonis. Podaje tam, że nazwa krainy bierze się z upraw doskonałych winnych latorośli. Głównym informatorem jednak pozostają rodzime kroniki nordyckie, a zwłaszcza Sagi Grenlandzkie. To dzięki nim możemy poznać szczegóły ekspedycji, a także pierwszy potwierdzony prekolumbijski kontakt Europejczyków i rdzennych Amerykanów. O miano to rywalizują Bjarni Herjólfsson oraz Leif Eiríksson. Można ich określić odpowiednio jako pechowca i szczęśliwca. Bjarni chciał trafić z Islandii na Grenlandię (kolonię założoną przez Eryka Rudego), by dołączyć do swoich rodziców – jego okręt został jednak zwiany ze szlaku i tym samym trafił do Winlandii. Bjarni jednak (mimo próśb załogi) odmówił zejścia na ląd, chcąc dalej szukać Grenlandii. Gdy w końcu tam trafił, opowiedział o swoich odkryciach Leifowi oraz sprzedał mu swój statek, a krótko po tym popełnił samobójstwo. Można go zatem uznać za pierwszego Europejczyka, który zobaczył Amerykę, ale nic ponadto. Leifowi zaś nie zabrakło determinacji i odwagi, jako syn odkrywcy i kolonizatora Grenlandii oraz członek klanu, który przyczynił się także do zaludnienia Islandii mógł czuć na sobie brzemię przeznaczenia.
Zadanie Leifa polegało w praktyce na odtworzeniu (odwrotnie) drogi, którą przebył Bjarni. Płynąc z północy na południe natrafił na ziemię płaskich kamieni (Helluland, prawdopodobnie dzisiejsza Ziemia Baffina), a następnie ziemię lasów (Markland, prawdopodobnie dzisiejszy Labrador), wreszcie po dwóch dniach żeglugi znalazł stosowne miejsce, by zejść na ląd i naprawić statek. Być może założona tam baza Leifsbúðir jest tożsama ze wspomnianym już L'Anse aux Meadows, jednak w Winlandii z pewnością istniało więcej osad niż jedna.
Następnie jeden z członków załogi, Tyrkir, odnajduje na lądzie rosnące dziko winogrona, które staną się częścią łupu (łącznie z drewnem) zawiezionego na Grenlandię. Drugą ekspedycją zawiadywał już brat Leifa, Thorvald, który zimował w Winlandii aż przez trzy lata. Wkrótce natknął się na miejscowych – Skraelingów. Mianem tym określano tubylców z kultury Thule, przodków Inuitów. Sprawy niestety przybrały zły obrót, relacje się zepsuły i w walce Thorvald został raniony strzałą (tu ponownie wraca motyw fantastycznych stworzeń – zabójcą miał być skiapoda), a wkrótce zmarł. Jego towarzysze postanowili powrócić do Grenlandii. Kolejny brat, Thorstein, próbował zorganizować jeszcze jedną wyprawę, także po to, by odzyskać ciało Thorvalda pochowanego w Winlandii, jednak zmarł zanim doszła do skutku. Wdowa po Thorsteinie poślubiła kolejnego wielkiego odkrywcę, Thorfinna Karlsefniego, Islandczyka, który chciał odtworzyć wyprawę Leifa, a co najważniejsze – założyć stałą osadę w Winlandii, na wzór kolonii grenlandzkich. Liczba załogi Thorfinna wahała się w podaniach od 65 do 140. Jeden z ciekawszych passusów na temat tej ekspedycji przytoczyłem już przy opisie irlandzkich wojaży w Ameryce. Co ciekawe Karlsefni mógł poszczycić się nie lada pochodzeniem – wśród jego przodków znajdują się Cerball mac Dúnlainge, król Ossory w Irlandii (znany Normanom jako Kjarvalr Írakonungr), a także Ragnarr Loðbrók, legendarny wódz wikingów, ojciec Ivara bez kości, Bjorna (założyciela szwedzkiej dynastii Munso i przodka Karlsefniego), Halfdana (króla Jorviku, czyli Yorku w Anglii), Sigurda (króla Danii) oraz Ubbe. Znany jest również syn Thorfinna, prawdopodobnie pierwszy Europejczyk narodzony w Nowym Świecie, Snorri Thorfinnsson. Gdy miał trzy lata Karlsefni zdecydował o powrocie na Islandię z powodu narastającej wrogości między Normanami a Scraelingami. Tam, już jako dorosły mężczyzna, przyczynił się znacząco do chrystianizacji wyspy, a także zostawił po sobie niemałą rodzinę, dzięki czemu spora rzesza rodowitych Islandczyków może prześledzić swoje pochodzenie aż do tych półlegendarnych czasów i herosów. Uznajmy to za genealogiczny aspekt tego wpisu, dzięki czemu zyskał legitymizację na tym blogu. Kto wie, być może napiszę coś jeszcze o islandzkiej bądź, ogółem, nordyckiej genealogii?

Olmek, który jeszcze nie wie,
że jest Chińczykiem
Dziedzictwo wikingów przetrwało po dziś dzień, napędzając wyobraźnię Europejczyków przez całe stulecia. Francuzi, gdy dotarli do Kanady i poczęli ją kolonizować – pragnąc odkryć tam złoto – również usłyszeli pewną legendę. W latach 30. XVI wieku Donnacona, wódz niewielkiej osady, która miała stać się później prężnym miastem i stolicą regionu – Quebeckiem, przekazał im, że na północy istnieje królestwo Saguenay. Zamieszkałe jest przez ludzi o jasnych włosach, posiada wielkie kopalnie złota i srebra oraz obfituje w skóry, którymi handluje.
Tak mniej więcej prezentują się główne, potencjalne, domniemane i potwierdzone teorie na temat prekolumbijskich kontaktów Europy z Amerykami. Istnieje także wiele innych osobliwych historii na ten temat, których jednak nie będę już szczegółowo przytaczać. Sam Kolumb, według wielu źródeł, zanim zdecydował się na podjęcie swojego rejsu, miał odwiedzić północ – zawitać do Bristolu, na Islandię, Grenlandię czy nawet mityczną Thulę, a zewsząd otrzymywał informacje na temat odległego, zachodniego lądu... Za jedną z ciekawszych historii uważam także dzieje fantastycznej wyspy Antillia (zwanej także jako wyspa siedmiu miast), leżącej na Atlantyku. Inicjatorami osiedlenia się na niej miało być sześciu wizygockich biskupów pod przewodnictwem arcybiskupa Porto, uciekających wraz z wiernymi przed arabską inwazją na Hiszpanię na początku VIII wieku.
Inne egzotyczne podania mówią o:
  1. średniowiecznej wyprawie Henryka Sinclaira, earla Orkney, ponieważ na grobie jego przodka znajdują się przedstawienia kukurydzy.
  2. średniowiecznej wyprawie (1170) Madoga, walijskiego księcia, ponieważ Indianie Mandan mieli mówić po walijsku gdy ich odkryto
  3. afrykańskiej lub chińskiej (!) wyprawie, ponieważ geneza mezoamerykańskiej kultury-cywilizacji Olmeków jest dla wielu zagadką
  4. japońskiej kolonizacji Ekwadoru, ponieważ obie kultury w tym samym czasie stosowały podobne metody garncarstwa
  5. rzymskiej wymianie handlowej, ponieważ pewne amfory z Brazylii przypominały rzymskie, a w Pompejach miano znaleźć wyobrażenia ananasa
I tak dalej, i tak dalej. Zachowując zdrową równowagę między pewnego rodzaju gawędą a spisem niedorzeczności, postawiłem właśnie w ten sposób linię podziału.
Jeszcze posłowie techniczne: notki są rzadko, ponieważ wymagają naprawdę dużo czasu do opracowania (najczęściej cały dzień i nie jest to hiperbola, bo nie robię wtedy prawie nic innego), za to ich długość jest porządna i lekturę można podzielić sobie na kilka wizyt. Zwykle nie mam odpowiednio dużo czasu, by robić aktualizacje częściej – moje lenistwo zawiniło wyłącznie w lutym, poza tym byłem dosyć zarobiony. Mimo wszystko zachęcam do odwiedzania mnie co jakiś czas (raz na miesiąc?), powinno pojawiać się coś nowego. Dziękuję za uwagę!

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa notka. Dzięki za polecenie mnie jako źródła! :) Co do historii kontaktów wikińsko-indiańskich, czytałem kiedyś, że konflikt między osadnikami a tubylcami wybuchł... w powodu mleka. :P Wedle tej teorii, człowiek pierwotny nie był w stanie trawić mleka zwierzęcego z powodu nietolerancji laktozy, umiejętność ta pojawiła się wśród populacji Bliskiego Wschodu i Europy w wyniku mutacji genetycznych. Podczas wymiany handlowej z Indianami Wikingowie mieliby sprzedać im nieco mleka. Ci zaś po spożyciu pochorowali się i uznali, że przybysze próbowali ich otruć. Niestety w tej chwili nie jestem w stanie wskazać Ci źródła tej teorii, ale przypuszczam, że nie byłoby to trudne do znalezienia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :-) jestem w stanie w to uwierzyć, ponieważ w źródłach natknąłem się właśnie na fragment, że Indianie przestraszyli się zwierząt, które przywieźli wikingowie, ale mleko im nawet smakowało.

    OdpowiedzUsuń